Jako nastolatka miałam trądzik młodzieńczy, regularnie chodziłam na manualne oczyszczanie skóry, przetrwałam ten okres bez większych sensacji. Później, w szkole kosmetycznej uczyłyśmy się masażu twarzy, skończyło się to u mnie łojotokowym zapaleniem skóry. Leczyłam się u dermatologa, z tego co pamiętam głównie za pomocą maści na bazie cynku. Mając dwadzieścia kilka lat, pracując już jako kosmetyczka, eksperymentowałam z kosmetykami, moja dieta była przypadkowa. Do tego doszły eksperymenty z tabletkami hormonalnymi. Ponieważ wciąż miałam cerę tłustą, zaczęły się duże problemy ze skórą. Wysypało mnie na twarzy konkretnie, leczyłam się dermatologicznie, ale bez efektów. Aby pozbyć się problemu, lekarz przepisał mi Roacutane, brałam go krótko i bardzo małe dawki. Oczywiście uprzedził mnie, że moje gruczoły łojowe będą po tej kuracji „upośledzone” i moja skóra będzie się szybciej starzeć, ale wtedy ważniejsze dla mnie było pozbycie się ówczesnego problemu. W efekcie moja skóra wysuszyła się maksymalnie, była czerwona i swędząca. Wpadłam ze skrajności w skrajność. Teraz z perspektywy lat, myślę, że moje problemy z cerą nie były spowodowane nadmiernym łojotokiem, lek był za silny i moje gruczoły łojowe faktycznie bardzo to odczuły.
To doświadczenie spowodowało, że zaczęłam interesować się pielęgnacją w bardziej holistycznym ujęciu, ale oczywiście wtedy jeszcze bardzo mało wiedziałam i dalej eksperymentowałam. Po trzydziestce przyszedł czas na medycynę estetyczną. W swoim gabinecie miałam lekarzy, którzy robili botoks i inne podobne zabiegi. Z jednej strony zawsze byłam, a teraz baaardzo jestem zwolenniczką naturalnego wyglądu, ale najpierw lubię sprawdzić na własnej skórze, zanim będę głosić swoje prawdy. I chyba tym kierowałam się, kiedy w końcu uległam mojej koleżance, która koniecznie chciała mnie ostrzyknąć, abym zobaczyła jak to jest, „bo wtedy będę lepiej zachęcała klientki”. Ten jeden, jedyny raz dałam sobie wstrzyknąć botoks między oczy. Czułam się z tym fatalnie mentalnie i fizycznie – miałam ogromny dyskomfort. Czułam, jakbym miała w czoło wszczepioną blachę. Po prostu, nie mogłam wykonać żadnego ruchu brwiami. To było dla mnie straszne. Na szczęście dosyć szybko puściło. Eksperymentowałam też na sobie z kwasami, wtedy odczułam boleśnie różnicę między skórą na dekolcie, a tą na twarzy. Po zabiegu z retinolem, skóra na twarzy wyglądała super, a dekolt „płonął” przez kilka długich dni. Skóra wyglądała jak poparzona, wtedy przypomniała sobie, że będąc nastolatką poparzyłam sobie dekolt na słońcu. Miałam jeszcze przygodę z rollerami na twarzy. Przed czterdziestką moja skóra zaczęła robić się cienka, delikatna, bardzo sucha. Pojawiły się pierwsze rollery, zanim wprowadziłam do oferty swojego gabinetu, przetestowałam je na sobie. Efekt jest widoczny do dziś – popękane naczynka na kościach policzkowych.
Po co to piszę? Aby na swoim przykładzie pokazać, że to wszystko ma znaczenie. Dziś mam skończone 45 lat, mam suchą skórę na twarzy i to bardzo. Skóra na dekolcie i szyi jest bardzo cienka, na wszystko reaguje podrażnieniem. Do tego, kiedy zaczynam mieć problem z żołądkiem, automatycznie pojawia się rumień w części środkowej twarzy. Niedawno spotkałam się z koleżanką, która na dzień dobry powiedziała mi – „masz wysypkę na czole, twoje jelita się odzywają”. Tak, teraz już wiem, że mój organizm jest jednym, połączonym naczyniem. A skóra jest najlepszym informatorem mojego organizmu. Dlatego, zmieniłam podejście do siebie. Zwracam uwagę na to co jem, czym się smaruję. Oczywiście zaliczam wpadki, ale traktuję je jako informację zwrotną od mojego organizmu. Odstawiałam zupełnie kosmetyki konwencjonalne, oprócz farby do włosów i czasami lakieru na paznokciach. Kremy do skóry twarzy stosuję na lipidowej bazie, do tego oczywiście antyokstydanty, robię sobie serie z retinolem. Skórę na szyi traktuję lipidami, nie nakładam na nią nic agresywnego. Dekolt omijam kosmetykami, pielęgnuję go suplementacją, czyli od środka. Oczywiście korzysta na tym cała skóra, włosy i paznokcie, ale skuteczność suplementów oceniam właśnie skórą na dekolcie.
W tym roku minie 25 lat mojej pracy zawodowej, teraz podpisuję się obiema rękami pod tym co mówił francuski dermatolog na szkoleniach – skóra ma pamięć, skóra nie lubi stresu. Dobra pielęgnacja to taka, która daje skórze komfort. Aby dać skórze komfort, trzeba ją poznać, zrozumieć, wzmacniać to co jest dla niej dobre. Nie tłumaczyć sobie, że mam problem bo taka moja uroda, ani nie pielęgnować skóry inwazyjnymi zabiegami, bo to nie jest pielęgnacja. Schemat codziennej rutyny może być ten sam dla wielu osób, ale różnica zawsze będzie w niuansach, bo każda z nas jest inna. Każda z nas ma inną historię…
Anna Grela, Twój ekspert w pielęgnacji